środa, 22 lipca 2015

4. Instytut


ROZDZIAŁ IV
GRACE
INSTYTUT”

Przed nami otworzyły się wielkie, potężne drzwi do ogromnego korytarza. Na podłodze znajduje się długi, czerwony dywan przeplatany kwiatami. Na ścianach widnieją obrazy z aniołami, dokładnie takie, jakie sobie wyśniłam. Tu jest oszałamiająco pięknie. Ale co to ma wszystko znaczyć? Poczułam dłoń Jona lekko ciągnącą mnie dalej. Szepnął do mnie:
-Nie mamy czasu, później wszystko ci pokażę.
Odwróciłam się od obrazów i poszliśmy dalej. Weszliśmy na kolejne piętro potężnego budynku. Po chwili skręciliśmy w prawo i Johnas otworzył drzwi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to jest właśnie biblioteka. Trochę mnie to zdziwiło, bo to jedyna normalna rzecz, która mnie spotkała w przeciągu 20 minut. Na środku pomieszczenia, za drewnianym, biurkiem stała kobieta z blond włosami. Była zdecydowanie szczuplejsza ode mnie.
-Dzień dobry. Jestem Caren i zarządzam tym Instytutem. Usiądźcie.-poprosiła miłym tonem kobieta.
-Czy ktoś tu wreszcie powie, co do diabła dzieje się z moim życiem!?-wyskoczyłam gwałtownie.
-Spokojnie Grace, Caren właśnie do tego zmierza.- wtrącił uwagę Jon
-Jak się nazywasz?-zapytała kobieta.
-Nie wiem w czym to pomoże, ale jeśli jest to potrzebne to proszę. Gracelin Meyer-odpowiedziałam.
-Shadowlight...-zamyśliła się Caren.
-Słucham?
-Twoje prawdziwe nazwisko. Shadowlight. Twój tata ukrywał się pod tym nazwiskiem, aby móc spotykać się z twoją mamą. Jesteś z krwi Anioła, jesteś Nocnym Łowcą. Myślę, że Johnas Ci wszystko później wytłumaczy. Ty zdecydujesz czy chcesz zostać w swoim w świecie, czy też w naszym. Jonhas, a teraz zaprowadź ją do pokoju.
-Będę musiała zadzwonić do mamy.-wtrąciłam się.
-Dobrze, tylko powiedz jej, że zostaniesz u nas na noc. Twoja mama już będzie wiedziała, o co chodzi, więc nie musisz owijać w bawełnę.-stwierdziła z lekkością Caren.- A teraz idźcie już, bo mam strasznie dużo roboty. Muszę wysłać raport do Clave.
Wyszliśmy przez drzwi biblioteki. Johnas milczał w trakcie drogi. Zaprowadził mnie do jednego z pokoi.
-To będzie twój pokój na czas pobytu w Instytucie. W szafie są już przygotowane ubrania. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz, gdzie jest biblioteka. Widzimy się jutro o dziewiątej na śniadaniu. Będę po ciebie kilka minut wcześniej.
-Dziękuję.- ale on tylko zamknął mi drzwi przed nosem. To było irytujące.
Uchyliłam je lekko i spojrzałam w bok szukając kierunku, w którym się udał. Wyszło na to, że jego pokój znajduje się niedaleko mojego. Rzuciłam się na łóżko wraz z problemami i nowymi, przytłaczającymi informacjami. Minął moment i zasnęłam.
...................................................................................................................
Przebudziłam się około godziny ósmej. Wzięłam gorącą, relaksującą kąpiel i poszperałam trochę w szafie. Same czarne ubrania! Wybrałam czarną spódniczkę do połowy ud i ciemny podkoszulek. Włosy upięłam w kok. Sprawdzałam Wi-Fi w telefonie, ale nie było tu żadnego połączenia. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Przeleciałam przez pokój i je otworzyłam. Jon wskazał gestem ręki, żebym wyszła, co też zrobiłam. Wyszłam więc za Jonem. -Jak ci się podoba?- zapytał mnie w pewnym momencie. -Chyba tu nie pasuje.- odpowiedziałam.-Jesteś odważny, nieustraszony i zwinny. Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzał mi prosto w oczy. Po moich plecach przeszedł dreszcz. -Grace. Obserwuje Cie od tygodnia i coś zauważyłem. Jesteś taka jak my. Twój ojciec miał w sobie krew Anioła i ty również ja posiadasz. To czyni cie wyjątkowa. Ty musisz postanowić czy chcesz żyć z nami, nie znając jutra, czy tez w waszym przyziemnym świecie. To zależy od ciebie. Przez chwile stał nieruchomo, wpatrzony w moja twarz. Chciał dodać coś jeszcze ale zamknął usta i puścił mnie. Ruszyliśmy na przód. -Kiedy powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi?- zapytałam. -Po śniadaniu zaczynamy. Muszę cie ostrzec przed jeszcze jednym...- zaczął.- Kiedy postanowisz zostać w swoim świecie, zapomnisz wszystko, co poznałaś tutaj, zapomnisz mnie...-na chwile głos mu się załamał.-i Caren oraz wszystkich ludzi, których zaraz poznasz.- i otworzył drzwi od jadalni. W pomieszczeniu znajdował się długi stół dla około dwudziestu osób. Ściany i podłoga wykonane były z dębowego drewna. Wszystko było starannie wykonane i trochę zakurzone. Przy stole siedziały 4 osoby. Caren, jedna dziewczyna, chłopak i chyba mąż głowy Instytutu. - Dzień dobry.- powiedziałam cichutkim głosem. Wszyscy wstali i podeszli. Pierwszy krok zrobiła dziewczyna.
-Hej. Jestem Leslie. Mieszkam tutaj od sześciu lat, a niedawno skończyłam szesnaście.- powiedziała z niezbyt wielkim entuzjazmem i podała rękę.
Leslie ma długie, kręcone blond włosy. Jest szczupła, chyba trochę chudsza ode mnie. Jej brązowe oczy są bystre i czujne. Wysoka dziewczyna. Ma na sobie czarna, lekko obcisłą w pasie sukienkę. Przy jej pasie widać sztylety i noże w pochwie. Jej sylwetkę jeszcze bardziej wydłużają czarne szpilki.
Następny podszedł mężczyzna.
-Mam na imię Jacob i jestem mężem Caren.- następnie podał mi dłoń.
Jacob jest trochę przysadzistej budowy. Wyższy o głowę od Leslie. Ma lekki zarost na twarzy. Jego brązowe oczy i tego samego koloru włosy świetnie ze sobą współgrają. Pod jego czarną koszulką widać wypracowane przez lata mięśnie. Ostatni podszedł młody chłopak. Caren przecież już poznałam.
-Cześć.-powiedział chłopak z oczarowującym uśmiechem.- Michael, możesz mi mówić Mich. Mieszkam w Instytucie od siedmiu lat, a w tym roku kończę siedemnaście.
Michael ma około metra siedemdziesięciu pięciu. Jego włosy są w kolorze brązu dobijającego się od promieni słońca. Taki ciemny blond. Zielone, bystre oczy podkreślają ostre rysy na twarzy chłopca. Jest podobnej budowy co John. Ujął moja dłoń i ja ucałował.
-Michael!- upomniał go Jacob.
-Mnie już znasz.-powiedziała Caren piorunując wzrokiem Micha.- więc możemy usiąść do stołu.
Usiadłam i nieśmiało poczęstowałam się jajecznicą i chlebem.
-Wracając do rozmowy.-zabrał głos Michael.- Najlepiej by było wyruszyć za dwie godziny.
-O co chodzi?- zapytał John jeszcze z jedzeniem w buzi. To było urocze.
-Gdy szedłem wczoraj ulicami Los Angeles napotkałem demona w południe, a to nie powinno się wydarzyć.-wytłumaczył brązowowłosy.- Oczywiście tak go zdzieliłem, ze już nie wyjdzie ze swojego wymiaru.- dodał cicho przechwalając się.
-Trzeba to sprawdzić.- potwierdził John.
-Wyruszamy za dwie godziny.
-A co z Grace?
Wszyscy spojrzeli w moim kierunku.

-Pójdzie z nami.- podsumowałam z powagą i spokojem Caren.

3. Prawda o Williamie


ROZDZIAŁ III
JOHNAS
Prawda o Williamie”


Wracając do Instytutu rozmyślałem nad dalszymi krokami. Ciekawe czy Grace uwierzy w to wszystko. Jeśli pokażę jej mój dom i tych cudownych ludzi, którzy w nim mieszkają. Jest szansa i nadzieja, a Nocny Łowca nigdy się nie poddaje.
Otworzyłem potężne drzwi do Instytutu i od razu skierowałem się do biblioteki, gdzie czekała głowa tego budynku czyli Caren. Musiałem dostarczyć jej informacje o Grace. Jak zawsze o tej porze siedziała przy swoim biurku.
-Och, to ty Johnas.-powiedziała pocierając zmęczone skronie. Praca na takim stanowisku wymaga dużo poświęcenia i wytrzymałości.
-Tak. Trochę mi to zajęło. Musiałem wejść przez okno, aby jej matka nie dowiedziała się przypadkiem kim jestem. Mam kilka informacji.- powiedziałem z westchnieniem.
-Jak wygląda sytuacja?
-Obserwuję ją od dwóch dni, muszę zlewać się z Przyziemnymi, a to jest wyczerpujące. Dziewczyna jest średniego wzrostu. Szybka i winna. Długie, brązowe włosy. Charakterystyczne oczy. Duże niebieskie z...-nie zdążyłem dopowiedzieć zdania, ponieważ Caren dokończyła za mnie.
-Z fioletowymi plamami na obwódkach.
-Tak, ale skąd to wiesz?
-Jej ojciec miał takie same.
-Jej ojciec to Nocny Łowca? Dlatego ją obserwujemy?
-Jej ojciec był Nocnym Łowcą, ale został zabity w bitwie po Adamantową Cytadelą z Mrocznymi. Musiał je opuścić, gdy dziewczyna miała dwa lata, ponieważ Clave mogłoby je strasznie potraktować. Bardzo Ci dziękuję. Mamy już pewność, że to właściwa dziewczyna. Teraz możesz iść do pokoju i odpocząć.
-Dobranoc Caren.
Zamiast pójść do pokoju i odpoczywać, skierowałem się do sali treningowej. Jest to zdecydowanie moje ulubione miejsce w Instytucie. Narysowałem stelą runę energii i zacząłem ćwiczyć rzut nożami.
Po ćwiczeniach, gdy byłem już naprawdę zmęczony udałem się do pokoju, aby zaczerpnąć snu. Umyłem się i przebrałem. Szybko zasnąłem. .
Nazajutrz wstałem o dziesiątej. O dwunastej muszę być na meczu, aby mieć oko na Gracy i jej przyjaciela. Nie wiem jeszcze czy jest odpowiednią osobą, która może dowiedzieć się o tym świecie i nic nie wypaplać. Nie raz już zdarzały się niekorzystne dla Clave sytuacje. Ubrałem się w najzwyczajniejsze ubrania jakie miałem, choć w mojej szafie dominowała zdecydowanie czarna barwa. Naszykowałem się i już po kilku minutach wymknąłem się z Instytutu. Nikt na szczęście nie zauważył mojego wyjścia.
Prawie cała szkoła czekała już na trybunach jednego z większych boisk w naszym mieście. Rozglądałem się za Grace, gdy ta na mnie wpadła. Dosłownie.
-Och, przepraszam Cię bardzo.-powiedziała nadal nie wiedząc, że to ja.
-Nic się nie stało.-dopiero, gdy to powiedziałem spojrzała na mnie.
-Cześć, nie zauważyłam, że to ty. Co robisz na meczu? Interesujesz się takimi rzeczami?- zapytała silnym tonem.
-Przyszedłem, żeby podpatrzeć czy wasza drużyna koszykówki gra lepiej ode mnie.- Grace się zaśmiała.
-Nie masz z nimi szans. Może nie są jacyś wyjątkowi, ale grać potrafią. Muszę podejść do Eliasa. Idziesz ze mną? Może się poznacie.- zachęcała mnie.
-Okej, chodźmy.
Weszliśmy do szatni chłopców, którzy jeszcze dowiązywali swoje buty. Grace nie zrobiła żadnego zamieszania swoją osobą w szatni męskiej. Musiała już tu przychodzić wielokrotnie z przyjacielem. Elias siedział po lewej stronie od drzwi i zakładał buty. Gdy podeszliśmy dziewczyna nas przedstawiła.
-Elias to jest mój znajomy Alonso, Alonso to mój najlepszy przyjaciel Elias.- mówiąc to podaliśmy sobie ręce w znak powitania.
-Miło mi Cię poznać.-oznajmił Elias.
-Mi ciebie też.-westchnąłem.
Wyszliśmy na zewnątrz. Na trybunach szaleli ludzie. Ciekawe czy przyziemna młodzież zawsze taka jest. Może spodobałoby mi się takie życie, ale za nic nie zdradziłbym Nefilim. Nie ma nic lepszego jak żądza krwi. Z krzyków widowni można wyłapać imiona chłopaków ze szkoły Grace, ale kibice drużyny przeciwnej nie mają tu dużo do powiedzenia.
-Daj z siebie wszystko El i pamiętaj, że dacie radę.
-Wiem truskaweczko.-powiedział, aby mnie z irytować i udało mu się to.
-Truskaweczko?- wtrącił się nagle Al.
-No wiesz...Takie tam przyjacielskie przezwiska.-mówiąc to prowadziła mnie na trybuny.
-Świetnie. Uważaj na dziewczyny z tyłu, bo będą się zaraz ślinić na twój widok.-powiedziała z sarkazmem kiwając głową w stronę jakiś panienek.
-Sam czasem to robię, gdy patrzę w lustro.
-A ja nie musiałam o tym wiedzieć, ale cóż, teraz wiem, że lepiej nie mieć lusterka w twoim towarzystwie.
-Bardzo śmieszne Grace.-odpowiedziałem z uśmiechem na buzi.
Chłopcy rzeczywiście grali nieźle. Wygrali trzydziestoma punktami. Grace powiedziała mi, że zazwyczaj kończą podobną przewagą.
Po meczu poszedłem z nimi do kafejki naprzeciwko szkoły. Wypiliśmy tam pyszną kawę. Gdy już skończyliśmy Elias oświadczył, że musi jeszcze gdzieś skoczyć, więc zaoferowałem Grace, że ją odprowadzę. Pod pretekstem, że muszę pójść do toalety, wyszedłem na zewnątrz i narysowałem stelę, aby nikt mnie nie widział. Musiałem sprawdzić czy Grace ma Wzrok. Po chwili wszedłem do kafejki już niewidzialny dla zwykłych Przyziemnych. Ale Grace mnie widziała... Bo była Nocnym Łowcą.
-Grace wyjdźmy na zewnątrz.- powiedziałem.- nie odzywaj się do mnie na chwilę jeśli nie chcesz, aby ludzie brali cię za majaczącą, skończoną idiotkę.- zobaczyłem zdziwienie na jej idealnej twarzy.
Wyszliśmy i udaliśmy się w stronę jej domu.
-Al, o co chodzi?- zapytała mnie z irytacją.
-Nie nazywaj mnie tak. Jestem Johnas.
-Ale co to ma wszystko znaczyć?
Stwierdziłem, że muszę już wyjawić tajemnicę. Być może to za szybko, ale wiem, że dziewczyna jest silna.
-Spokojnie.- powiedziałem próbując opanować lekko zdenerwowany głos.- Wszystko Ci wytłumaczę, tylko obiecaj mi, że pójdziesz ze mną.
-Dobrze, więc prowadź.
.........................................................................................................................
Po 15 minutach byliśmy na miejscu.
-Bierzesz dziewczynę na spacer i zaprowadzasz ją do starego, walącego się kościoła? I nie wykorzystujesz sytuacji bycia z nią sam na sam?-zapytała mnie.
-To nie jest kościół Grace. Skup się i spójrz na to z innej strony.
Zamknęła oczy i po chwili otworzyła je. Wykonując tę czynność wyglądała uroczo.
-Wow, co to jest? Czy ja jestem szalona?

-Nie, nie jesteś Gracy, nie jesteś. A teraz chodź ze mną.-wziąłem ją za rękę i udaliśmy się do drzwi.

2. Tajemnica

ROZDZIAŁ II
GRACE
TAJEMNICA”


Gracy. Nikt jeszcze mnie tak nie nazwał. Nawet ładnie to brzmi. Muszę się spotkać ponownie z Al'em. Od kiedy ja go tak nazywam. Znamy się od 4 godzin. To nie możliwe.
Przed zaśnięciem leżąc w łóżku rozmyślałam nad jutrzejszym dniem. Zawsze sobie planuję to, co mogłabym zrobić, aby był lepszy od poprzedniego. Przeczytałam kilka stron książki i zasnęłam. W moim śnie ukazał się anioł. Był okazały. Lśniące blond włosy i zielone oczy. Jego poświata była otoczona czystym, płynnym złotem. To był piękny widok. Próbował coś do mnie powiedzieć, ale nic nie mogłam zrozumieć.
Obudził mnie budzik. Już 6:45. Trzeba się zbierać, bo Elias nie będzie wiecznie czekał na spóźniająca się dziewczynę. Po za tym i tak już ma ze mną problemy. Naszykowałam się i prawie wybiegłam z domu.
-Dzisiaj jesteś później tylko 5 minut, moje gratulacje.-powiedział, wypominając mi.
-Eli przestań!-wykrzyknęłam lekko szturchając go.
-Możemy już iść? Nie możemy spóźnić się na zajęcia artystyczne.
-Jestem gotowa. Marnujesz czas na paplanie!
-Ej księżniczko!
-Co?!-nie odpowiedział tylko się zaśmiał, bo wie, że mnie to zirytuje.
Szliśmy pomału jak zwykle, bo nigdzie nam się nie śpieszy. Po drodze Elias zaczął mówić o jego drużynie koszykarskiej, o szkole, o sobotnim meczu. Tym razem nie odpłynęłam tylko słuchałam uważnie. Wdychałam i wydychałam cudowne, wiosenne powietrze. Co prawda wiosna nie była moją ulubioną porą roku, ale musiałam się tym zadowolić. Gdy doszliśmy na wejściu, na mojego przyjaciela czekała drużyna, a ja udałam się do jedynej chyba w tej szkole dziewczyny.
-Witaj Grace!-wykrzyknęła z radością i pomachała swoją małą, zgrabną dłonią. Anastacia zawsze promieniowała szczęściem, a to było zaraźliwe.
-Cześć.-odpowiedziałam bez większego entuzjazmu w głosie. Zabrzmiało to trochę sucho.
-Widziałaś tego nowego? Jest pół Hiszpanem! Niezły przystojniak, mówię Ci.-mówiąc to lekko skinęła głową.
Spojrzałam tam i zobaczyłam go. Alonso! Nie mogę w to uwierzyć. On tutaj? Ale dlaczego? Tyle pytań się kotłowało w mojej głowie. Patrząc bardziej na lewo ujrzałam przystawiającą się do chłopaka dziewczynę. Tylko nie Luna, co ona widzi w tych wszystkich chłopcach? Zależy jej tylko na wyglądzie. Trzeba przyznać, że jest sprytna, ale również strasznie wredna. Ta dziewczyna próbuje z nim rozmawiać, ale on odwraca wzrok i patrzy na mnie. Puścił mi oczko. Czy to jakiś znak? Powinnam coś zrobić? Szczerze, nie wiem. Nie zależy mi na jakieś sławie lub pieniądzach. Ja siedzę w książkach i to mój świat.
Skinęłam głową i lekko pomachałam dłonią w geście powitania.
-Znasz go?- zapytała Anastacia, podchodząc do mnie.
-Tak, spotkaliśmy się wczoraj. Przyszedł do mnie, żeby przepisać notatki z francuskiego-odpowiedziałam.
-Wiedziałaś, że chodzi do tej samej szkoły?
-Nie. Wcześniej musiał uczęszczać do innego liceum.
Na korytarzach rozległ się dźwięk dzwonka i udałyśmy się na lekcje. Teraz plastyka, czyli moje ulubione zajęcia. Wchodząc do klasy zobaczyłam, ze Al widocznie będzie chodził ze mną do klasy.
-Witajcie, usiądźcie.-powiedział witając nas nauczyciel.
-Na dzisiejszej lekcji będziemy próbować połączyć dwa style na jednym płótnie. Czyli dobierzemy się w pary. A teraz was rozdzielę.
Tylko nie Alonso, karciłam się cicho w głowie.
-Alonso z Jamesem. Patrick z Elizabeth. Grace z Anastacią...-nie słuchałam dalej, zadowolona, że jestem z moją koleżanką.
Po wytyczeniu wszystkich pan Smith opowiadał dalej o rysunku. Zabrałyśmy się porywczo do pracy.
Szkołę skończyłam lekko po trzeciej i od razu udałam się do kafejki po drugiej stronie ulicy. Czekał tam na mnie Elias. Nie chodziliśmy do tej samej klasy, więc trochę nasze spotkanie się komplikowały.
-Cześć.-zagadałam trochę smutnym tonem. Oczywiście El już wiedział, że coś jest na rzeczy, a mnie tylko chodziło o tajemniczego Alonsa.
-Ej, co się stało?-zapytał chłopak czule.
-Nic takiego, po prostu jestem zmęczona.
-Zamówię nam kawę kaczuszko.-powiedział żartobliwie.
Mój przyjaciel zawsze wie czego mi potrzeba. A teraz jest to mocna kawa. To dlatego go kocham, ale jest to taka miłość przeznaczona tylko dla rodziny.
-Proszę, twoja kawa madame.-znowu się zaśmialiśmy.
-Dziękuję. Jak przygotowania do wielkiego, jutrzejszego meczu?- zapytałam mimo że nie miałam ochoty na rozmowy.
-Myślę, że zwycięstwo mamy w kieszeni.- stwierdził z przekonaniem.
-To dobrze, nie mogę się doczekać.- choć to nie było do końca szczere.
Do domu wróciłam autobusem, ponieważ nie miałam siły iść. W domu powitał mnie ciepły, słodki zapach babki cytrynowej. Moja mama pracowała od godziny szóstej do czternastej, więc miała czas na kuchenne eksperymenty. Nie miała jakiegoś talentu do tego zajęcia, ale przynajmniej nie chodziłam głodna. Zjadłam obiad i poleciałam do góry, do mojego pokoju. Najpierw naszykowałam rzeczy do ubrania na jutrzejszy mecz mojego przyjaciela. Mam nadzieję, że chłopcom się uda. Wzięłam książkę w dłonie i zaczęłam czytać. Lekturę skończyłam za dwadzieścia dwudziesta. Nagle usłyszałam pukanie do okna. Podbiegłam i otworzyłam je. Na ścianie wisiał Alonso. Mało co, nie pisnęłam z zaskoczenia. Szybko pomogłam mu wejść. Już po chwili był w moim pokoju.
-Czemu zawdzięczam tę wizytę?-zapytałam z wielką ciekawością i zadziwiającą radością w moim głosie.
-Mieliśmy się spotkać.-odpowiedział z tym swoim uroczym uśmiechem.-Pomyślałem więc, że wpadnę.
-Miła niespodzianka, ale czy nie mogłeś wejść przez drzwi?
-Nie chciałbym obudzić Twojej fantastycznej mamy. Wczoraj o tej porze już spała.
-Jesteś spostrzegawczy.-stwierdziłam.
-Oraz szalenie inteligenty i oszałamiająco przystojny?
-Musiałabym się nad tym zastanowić.- odpowiedziałam wyginając usta w lekkim uśmiechu.
-Nie ma tu dużo do rozmyślania. Więc czym byłaś zajęta zanim niespodziewanie wszedłem przez twoje niezbyt duże okno?
-Skończyłam właśnie książkę.
-Uwielbiam książki, są...-nie zdążył dokończyć, ponieważ z kuchni odezwała się mama.
-GRACE!?-wykrzyknęła, abym dosłyszała.
-Świetnie i masz tutaj właśnie fantastyczną kobietę.-powiedziałam z sarkazmem.-TAK?!
-Z KIM ROZMAWIASZ?!
-Z ELIASEM PRZEZ TELEFON!
-NIE KŁADŹ SIĘ ZA PÓŹNO!
-Kim jest Elias?-zapytał, przerywając ciszę Al.
-To mój najlepszy przyjaciel od pierwszej klasy.-odpowiedziałam na zadane pytanie.
Alonso Rosales pachniał świeżą trawą i oceanem.
-Mam jedno pytanie.-zagadałam po chwili.
-Słucham?
-Dlaczego pojawiłeś się tak nagle w moim życiu i co chcesz przez to osiągnąć?
-Wszystkiego wkrótce się dowiesz.-zapewnił mnie chłopiec.
-Wspaniale, ale co to ma wspólnego ze mną?
-Wszystko w swoim czasie Grace. Daj mi tylko tydzień, a wszystkiego się dowiesz.
-Mam nadzieję, że te czekanie nie będzie spisane na straty.
-To będzie fantastyczne Grace, fantastyczne.



1. Alonso Rosales

ROZDZIAŁ I
GRACE
ALONSO ROSALES”


- Grace? Czy ty mnie słuchasz?- zapytał.
Zero reakcji ze strony dziewczyny. Ani drgnęła.
- GRACE!- powiedział podniesionym głosem.
- Ale co?- odpowiedziała.
- Znowu odpłynęłaś skarbie.
- Och! Przepraszam Cię. Ostatnio to zdarza się zbyt często. Muszę się skoncentrować.
Potarłam zmęczone powieki. Nawet kawa już nie pomogła. Ostatnio jestem ledwo przytomna, a El musi to wszystko znosić. Wiem, że on potrzebuje mojej uwagi. Muszę się postarać.
- Nic się nie stało.- wyrwał mnie z rozmyślań przyjaciel.
- To o czym mówiłeś?
- Ach, mówiłem o tym, że w sobotę mamy mecz i chciałbym, abyś była tam ze mną. Po prostu uspokajasz mnie i wiem, że mi się wtedy uda.
- Dobrze El. Pójdę tam z tobą. Która godzina?
-Piętnaście po trzeciej.
- Boże! Muszę biec do domu! Do jutra Elias.
Cmoknęłam go w policzek i wybiegłam z kafejki.
A właśnie! Zapomniałabym. Muszę się wam przedstawić, bo to właśnie moja fantastyczna przygoda. Kilka faktów o mnie:
  • Roztargniona, zapominam brać ze sobą głowy,
  • Ostatnimi czasy odpływam i nie zważam na to, co dzieje się wokół mnie,
  • Z pozoru jestem optymistką, ale zdarza mi się powiedzieć lub zrobić coś niezgodnego z tym stanowiskiem,
  • Wiecznie siedzę w książkach. Moim upodobaniem jest fantastyka, ale nie pogardzę innymi gatunkami,
  • Jestem miła, ale nie przesładzam, gdy mam ubrać słowa w prawdę,
  • Mam najlepszego przyjaciela na świecie. Bez niego czułabym się zagubiona.
To są zalety lub wady, które u mnie występują, bo po prostu taka jestem.
Jestem średniego wzrostu. Jestem zwinna i szybka. Odziedziczyłam to po mojej najdroższej mamie. Mam duże zielone oczy przeplatane fioletowymi plamkami.
Nienawidzę ich. Są takie inne od wszystkich. Moje włosy są gęste, długie i brązowe z blond pasemkami od promieni słonecznych. Gustuję w pastelowych ubraniach. Nie przepadam za spódnicami i sukienkami. Uczęszczam do pierwszej klasy liceum i jestem szesnastolatką. Ogólnie rzecz biorąc jestem przeciętnej urody. Nie za brzydka, nie za ładna.
Gram na wiolonczeli. Muzyka to moja pasja, ale nie umiem śpiewać. Cóż, nie możemy mieć wszystkiego. Trochę na tym ubolewam, ponieważ bez głosu mam mniejsze szanse na wygranie jakichkolwiek przeglądów muzycznych na etapie szkolnym. Chciałabym jednak pojechać na przesłuchanie jakiegoś większego poziomu. To jest moja pasja.
Och! Jest jeszcze jedna ogromnie ważna rzecz, a raczej osoba dla mnie. Elias Bennett. Mój najdroższy, najżyczliwszy, najukochańszy, najlepszy przyjaciel od serca. Znamy się od pierwszej klasy podstawówki. Mieszka przecznicę dalej od mojego domu. Jest wysokim blondynem. Jego oczy są koloru oceanu. Tak jakby błękit, tyle że ja widzę w nich ukochaną osobę. Jest strasznie wysportowany. Trochę mu zazdroszczę. Gra w szkolnej drużynie koszykówki. Dziewczyny strasznie na niego lecą, ale on szuka tej jedynej, która nie będzie chciała z nim być tylko z powodu tego wspaniałego uroku osobistego. Myślę, że naszą wspólną cechą jest szczerość. Mówimy to, co sądzimy. Można z tego wywnioskować, że nie wszyscy rwą się, aby się z nami zaznajomić.


Biegnę ulicą Los Angeles. Podoba mi się, że jest to miasto aniołów. To takie tajemnicze i piękne. Pukam do drzwi mojego domu przy Darwin Ave. Jest to skromny, mały jednorodzinny domek. Wszystko, czego potrzeba do życia. Kocham to życie. Jest moje i tylko moje. Spokojne i radosne z kilkoma niespodziankami. Wspaniałe. Mieszkam z mamą Evelyn. Jest to urocza trzydziestosiedmioletnia kobieta. Wychowywała mnie samą od drugiego roku życia, bo mój ojciec okazał się totalnym idiotą.
Z zamyślenia wybudza mnie moja mama. Otwiera drzwi i wchodzę do środka.
- Jak było w szkole?- zagadała czarnowłosa kobieta.
- Mamo. Proszę. Oszczędź mi tego. W szkole było tak jak zawsze.-odpowiedziałam lekko za gorzkim tonem.
- To dlaczego wracasz tak późno skarbie?
- Ponieważ jak co dzień byłam z Eliasem w kafejce.
- Kochanie! Mówiłam Ci, że kofeina w tym wieku nie jest wskazana.
- Maaaaamooooo.- przeciągnęłam samogłoski.-To tylko jedna kawa.
- Wiesz, że chcę abyś miała w życiu jak najlepiej. Nie chcę abyś skończyła samotnie jak ja.
- Przecież masz mnie. A jeśli chodzi o towarzysza życia masz jeszcze czas, jesteś młoda.
- Wiem córciu-uśmiechnęła się tym uroczym uśmiechem, którym zawsze oczarowuje wszystkich swoich znajomych i wielbicieli.
- Pamiętasz Johna? Nie był taki zły.
- Ma dwoje dzieci i żonę.
- To rzeczywiście zmienia postać rzeczy. A ten wysoki, przystojny rudzielec?
- Nie jest w moim typie. Po za tym mieszka 60 kilometrów od nas.
- Dobrze już.-skapitulowałam.
Wyszłam z kuchni zostawiając mamę z jeszcze niegotowym obiadem. Weszłam po schodach do góry i otworzyła drzwi od pokoju. Najpierw rzuciłam plecak pod biurko, a później rzuciłam się na łóżko. Niestety odpoczynek nie trwał długo, ponieważ mama zawołała mnie na obiad.
Och, cudownie. Ta kobieta mnie rozpieszcza! Moja ulubiona zapiekanka z serem. Szybko ją wszamałam i wróciłam do pokoju. Otworzyłam egzemplarz „Gwiazd naszych wina” i dałam się ponieść lekturze.
Godzinę później usłyszałam dźwięk dzwonka domowego i podbiegłam do drzwi. Przed moim domem stał chłopak z języka francuskiego. Nie oszukujmy się, zdziwiło mnie to.
-Cześć, chodzimy razem na francuski. Kojarzysz mnie?-zapytał słodkim jak miód głosem z hiszpańskim akcentem.
-Tak.-odpowiedziałam nieśmiało.
-A ach, przepraszam, że się nie przedstawiłem. Alonso. Alonso Rosales.
- Grace. Grace Meyer. Miło mi Cię poznać-powiedziałam uprzejmie.
-Mi Ciebie też Grace.-mówiąc to, wziął i ucałował moją dłoń.
-To co Cię tu sprowadza?
-Chciałbym nadrobić zaległości z ostatniego tygodnia, a ty wydałaś się osobą, która powinna mieć więcej notatek niż inni.
-Rzeczywiście. Notuję prawie wszystko co powie pani McKinley. Proszę, wejdź. Przejdźmy do mojego pokoju. Jest na górze.
Nagle na korytarz wtargnęła mama. Nigdy nie miała wyczucia czasu. -Dobry wieczór. Grace może przedstawisz tego młodego człowieka?-zapytała mama.
-Mamo to jest znajomy z języka francuskiego. Alonso. Alonso to moja mama Evelyn.-odpowiedziałam z małą, nieznaczącą niechęcią.
Alonso jak prawdziwy dżentelmen ujął dłoń mojej mamy i pocałował ją z lekkim ukłonem.
-Miło mi poznać panią, pani Meyer-odpowiedział grzecznym tonem.
Mama popatrzyła na chłopaka jakby chciała mieć go jako kolejnego, próbnego mężczyznę, który będzie próbował posiąść jej serce. Natychmiastowo spiorunowałam ją wzrokiem. Na moje oko chłopak ma siedemnaście lat. Jest jeszcze młody.
-Pozwól, że pójdziemy teraz na górę. Muszę dać Alonsowi zeszyty do przepisania.
-Dobrze koteczku. Jak będziecie czegoś potrzebować to zawołajcie.-odpowiedziała mama i od razu myknęła do pokoju przed telewizor.
-Jest tak wspaniała.-stwierdziłam szeptem sarkastycznie, a chłopak się zaśmiał.
Miał uroczy uśmiech.
-Świetnie, więc udajmy się do mnie.-zachęciłam Alonsa.
Weszliśmy do pokoju i pokazałam gestem chłopakowi, że może usiąść na łóżku, a ja wzięłam się do szukania książek i zeszytu.
-Uroczy pokój księżniczko.-stwierdził.
Mimowolnie zaczęłam się śmiać. Nienawidziłam mojego śmiechu. Jakby ktoś darł kota na pół. Alonsowi się to spodobało, co udowodnił słodkim uśmiechem w moją stronę.
Mój pokój rzeczywiście był różowo-fioletowy. Nie mieliśmy nawet czasu, aby go przemalować na jakiś dojrzalszy kolor.
-Mam.-powiedziałam odruchowo.
Zamknęłam szafkę z podręcznikami i udałam się na łóżko, aby usiąść obok chłopaka. Dopiero teraz zauważyłam jego ostrzejsze rysy i piękne blond włosy. Nie były długie, ale też nie były krótkie. Były w sam raz. Wyglądał jak anioł. Był po prostu piękny. Ale dlaczego blondyn? Czy to po prostu farba? Przecież Hiszpanie rodzą się z ciemnymi włosami.
-Długo będziesz się na mnie patrzeć?-zapytał rozweselony.
-Co? Jak? A przepraszam. Zastanawiałam się tylko...-nie zdążyłam dokończyć zdania.
-Włosy nie są farbowane. Moja mama pochodziła stąd. Ojciec jest Hiszpanem.
-Oj, przepraszam. Twoja mama nie żyje?-zapytałam delikatnie.
-Nie, nie żyje. Zginęła dwa lata temu w wypadku. Wracała samolotem z wycieczki z Grecji. To był urlop dla całej firmy. Niestety tylko nieliczni z tego wrócili.
-Tak mi przykro.-próbowałam załagodzić sytuację.
-Nic się nie stało, już się z tym pogodziłem. Zawsze mam tatę.-No dobrze. To, co z tym francuskim?-pytając zmienił temat. Było to jeszcze jak świeża rana. Dopiero dwa lata.
-A więc tak. Tutaj masz notatki z ostatniej lekcji, a tu są strony, które zrobiliśmy w ćwiczeniach.-pokazałam palcem.
-Dobrze, daj mi chwilkę. Tylko to przepiszę.
Jego pismo było zgrabne i lekko pochyłe. Ja nie pisałam najlepiej, ale też nie najgorzej. Nigdy nie należałam do tych najlepszych i najznakomitszych plastyków. Ale jedno muszę przyznać. Byłam w tym nawet dobra. Muzyka była zawsze na pierwszym miejscu, ale gdyby coś nie wyszło mogłabym dać ponieść się sztuce artystycznej. Wystarczy pędzel, farba i płótno.
-Grasz?-zapytał, patrząc w stronę mojej kochanej wiolonczeli.
-Tak. Gram już 6 lat.-odpowiedziałam kierując wzrok w tę samą stronę.
-Zagrasz coś dla „znajomego z języka francuskiego”?-zapytał.
-W sumie nie zaszkodzi trochę poćwiczyć.-odpowiedziałam sięgając po wiolonczelę.
Usiadłam na rogu łóżka, zamknęłam oczy i zaczęłam grać „Cello Concerto in C minor”. Oczywiście nie było to takie piękne jak w wykonaniu innych wybitnych gwiazd klasycyzmu, ale to była cząstka mnie, a z cząstką jest się bardzo powiązanym.
Gdy skończyłam Al patrzył na mnie z zachwytem w średniej wielkości, zielonych oczach. Zaczął bić brawo. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że chłopak gra na fortepianie. Musi być z zamożnej rodziny. Moja wiolonczela ma już 6 lat. Ale fortepian to jest coś. Nigdy nie będę miała tyle pieniędzy.
Dochodziła dziewiąta, gdy Al oświadczył, że musi już iść, ponieważ jego tata będzie się niepokoił. Schowałam zeszyty i zeszliśmy po schodach w dół kierują się do drzwi wyjściowych. Mama usnęła na fotelu przed TV.
-Więc dziękuję za notatki. Może kiedyś się jeszcze spotkamy?-zapytał z wielką uprzejmością i nadzieją w głosie.
-Z przyjemnością.-odpowiedziałam nie tylko z grzeczności, ale coś ciągnęło mnie do niego.
-Dobranoc Gracy-powiedział całując moją dłoń. Zarumieniłam się lekko, ale było ciemno, więc miałam nadzieję, że tego nie zauważył.
-Dobranoc Al-odpowiedziałam i patrzyłam jak jego cień znika za uliczką.